2010-08-12

Tomasz Raczek
Relacja spod Krzyża

Źródło: www.raczek.salon24.pl/216876,relacja-spod-krzyza

Pod Pałac Prezydencki dotarłem 3 sierpnia około godziny 15. Nie zdążyłem na 13, gdyż moją podróż z Gdańska opóźniły rzęsiste ulewy, które towarzyszyły mi przez prawie połowę drogi. Wszedłem w tłum. Wokół ludzie młodzi, starzy, kobiety, dziewczyny, dzieci, mężczyźni. Małżeństwa, pary. Wysocy, niscy, grubi, chudzi, poważni, uśmiechnięci, agresywni, wyniośli, smutni. Na początku zatrzymałem się po drugiej stronie ulicy, tuż przed grupą trzech kobiet w średnim wieku. Wyciągnąłem aparat, zrobiłem pierwsze zdjęcie Krzyża, ludzi, Pałacu Prezydenckiego. Wokół pobrzmiewał gwar rozmów. „Ale mam z was bekę” – usłyszałem raptem z prawej strony. Młody, dwudziestoletni chłopak ze śnieżnobiałymi zębami, opalony, w krótkich spodenkach i białych adidasach patrzył z pogardą na stojącą za mną, wspomnianą wcześniej grupkę kobiet. Jego partnerka, niska dziewczyna z bardzo głębokim dekoltem uśmiechała się półgębkiem. „Ludzie, jesteście śmieszni. Przyszedłem popatrzeć na ten wasz krzyż i na was. Dla beki!” – powtarzał do znudzenia. Rozglądał się na boki, szukając poklasku. Kilka osób uśmiechnęło się pod nosem. Kobiety zaczęły z nim rozmawiać. „Mam to w dupie. Jestem młody, ważna jest dla mnie moja rodzina. Mogę wyjechać za granicę. Wolę mój kapitalizm, niż ten wasz komunizm.” Jeszcze wtedy tylko słuchałem. Słuchałem, jak obrzuca obelgami tych ludzi, jak prowokuje. Jak nie szanuje kobiet, z którymi chciał rozmawiać. Słuchałem z zadziwieniem jego pozbawionej logiki argumentacji. Patrzyłem, jak ostentacyjnie odchodzi, prychając ze wzgardą. Słuchałem i nie wierzyłem. Sam nie wiem, w którym momencie, przysłuchując się kolejnej podobnej rozmowie po prostu się do niej włączyłem...

WITAMY POD PAŁACEM

W dużym skrócie Krzyż przed Pałacem Prezydenckim skupia dwie frakcje – obrońców i przeciwników. Pisząc o przeciwnikach, mógłbym śmiało napisać – przeciwnicy Krzyża. Ale czy mógłbym napisać tak również o zwolennikach – obrońcy Krzyża? Czy rzeczywiście chodzi tu tylko o pozostawienie przed Pałacem tego naprędce stworzonego Krzyża? Okazuje się, że nie. Krzyż jest symbolem. Symbolem Pamięci i Prawdy. Pamięci o wszystkich ofiarach smoleńskiej katastrofy i symbolem tego, że naród polski domaga się Prawdy. Prawdy o tym, co stało się 10.04.2010. Prawdy, która wydaje się ginąć w odmętach karygodnie prowadzonego śledztwa, na które nie mamy żadnego wpływu. Kto przychodzi pod Krzyż z myślą, że spotka fanatyków głoszących tezy, że Krzyż ma zostać, bo jest krzyżem ten musi się rozczarować – chyba, że nie interesują go prawdziwe motywy.

W ostatnich dniach plac przed Pałacem Prezydenckim przyciąga dużą liczbę nietypowych osobowości. Widziałem, jak w nocy pod Krzyż podszedł człowiek w żarówiastej kamizelce odblaskowej z gobelinem przedstawiającym polskie godło przymocowanym na piersiach. Widziałem bezzębnych bezdomnych, z którymi atrakcyjne młode dziewczyny strzelały sobie fotki na facebook’a. Widziałem agresywnych, pijanych młodych mężczyzn, którzy epatowali agresją, popychali, pluli, przeklinali i gorszyli. Widziałem relacje w TV, w których przed kamerami, jakoby w imieniu wszystkich obrońców, przemawiały osoby, prezentujące absolutnie skrajne postawy. Często anormalne. I w ogóle ze sprawą Krzyża nie związane. Te osoby „reprezentowały” wszystkich. Życie to sztuka wyboru. Albo doboru. Dobrze dobrany rozmówca to połowa sukcesu. Obraz ludzi spod Krzyża wykreowany przez media jest fałszywy. Jest fałszywy, bo ukazuje wygodny fragment większej całości. Jest tak samo fałszywy, jak napomknienie, że pod Krzyżem starli się Jego zwolennicy i przeciwnicy, podczas gdy tak naprawdę grupa pijanych dresiarzy siłą próbowała odebrać protestującym ich bannery z hasłami anty-PO. Fałsz. Ludzi pod Krzyżem nie sposób wrzucić do jednego worka. Zarówno tych z jednej, jak i z drugiej strony.

Zacznijmy zatem od zwolenników. W pierwszym rzędzie – grupa, która się modli. To z reguły ludzie starsi, choć nie zawsze. Stoją wokół zniczy, czasem klęczą. Śpiewają litanie, odmawiają Różaniec, czuwają. Ci ludzie nie rozmawiają, nie reagują na zaczepki. Odpoczywają chwilę na kilku rozkładanych krzesełkach, po czym wracają do wspólnej modlitwy. To oni tak naprawdę stanowią o istocie tego miejsca. To ich wiek i postura nie pozwalają często mniej bezczelnym agresorom na przerwanie tego modlitewnego kordonu i wdarcie się w morze zniczy.

Niemniej istotną grupę stanowią ludzie, którzy są odpowiedzialni za trzymanie tablic i transparentów. To głównie mężczyźni, zarówno studenci, ale i 50-latkowie . To oni tworzą nocą żywy mur, ochraniający modlących się. Bez nich już dawno temu pijane chłystki wyrwałyby Krzyż sprzed Pałacu.

Kolejną grupą są ludzie, w większości młodzi, którzy krążą przed Pałacem i rozmawiają. Mimo, że sam również stałem jednej nocy w kordonie mężczyzn ochraniających Krzyż i czułem na karku oddechy pijanych, agresywnych młodzieniaszków, to zaliczyłbym siebie właśnie do tych, którzy rozmawiali. Naszym celem była pomoc innym zwolennikom, którzy osaczeni przez kilka osób nie potrafili się obronić. Naszym celem było zadawanie oczywistych pytań. Naszym celem było poznawanie motywacji i powodów manifestacji tego sprzeciwu. Wchodziliśmy w tłum, często sami przeciwko 6 – 8 osobom i zaczynaliśmy rozmawiać. Jestem zdania, że na takie realne ćwiczenia w dyskusjach powinno się posyłać przyszłych dziennikarzy, polityków lub negocjatorów. Takiej praktyki nie da chyba żaden podręcznik.

Pod Pałacem pojawiali się również ludzie, którzy chcieli wesprzeć swoją obecnością. Nie odzywali się, czasem tylko skinieniem głowy ujawniali swoje przekonania w trakcie dyskusji. Na boku mówili, że nas popierają, że się modlą, że tak nie powinno być. Po prostu przychodzili i stanowili przeciwwagę dla drugiej strony. Obok tych mniej aktywnych pojawiali się też bardziej żywiołowi, jak na przykład około 40-letni mężczyzna, który zapytał odważnie młodego radnego Platformy Obywatelskiej (który trzymał transparent o dziele szatana) ile mu płacą i kto płaci, bo on też chciałby sobie dorobić. Pytał tak długo, aż chłopak odburknął coś zezłoszczony, na co ten zareagował gromkim śmiechem i powiedział – „Jesteś egoistą!”.

TO NASZ TEAM

Grupa przeciwna dzieli się na: kpiących obserwatorów, uczestników jarmarku, dyskutantów normalnych, dyskutantów betonowych, poszukiwaczy poklasku, prowokatorów, szczekaczy, agresorów słownych, agresorów fizycznych oraz totalnych świrów, którzy przyciągani tym niecodziennym zjawiskiem ściągają chyba z najdalszych zakątków miasta. Kpiący obserwatorzy stoją w oddali i wymrukują pod nosem takie sformułowania jak – „wstyd, żal, żenada, pośmiewisko, patrzy cały świat, co my tu robimy, chodźmy stąd”. Uczestnicy jarmarku podnoszą na ramionach swoje roześmiane niewiasty, aby te mogły zrobić lepsze zdjęcie, poruszają się w grupach, chętnie klaszczą i buczą, zbierają się pod transparentami „swojej drużyny” i za żadne skarby nie wypowiedzą się do kamery. Są raczej niegroźni. Pojawiają się głównie popołudniu, około 18 (czyli po pracy i obiadku), aby móc pochwalić się za tydzień w dyskotece, że też widzieli tych fanatyków, a Jolka to nawet podeszła całkiem blisko i ledwo przeżyła, bo ją wyzwali od żydówek, masonek i lesbijek. Będzie co opowiadać przy kebabach. Największa zabawa była, kiedy tacy klienci, ośmieleni duchem chwili i tryumfem jasności nad ciemnotą postanawiali włączyć się do dyskusji. Rozmowy z nimi były dla mnie zawsze swego rodzaju relaksem. Do osobistych sukcesów zaliczam chwilę, kiedy młoda dziewczyna odciągała swojego faceta wplątanego w rozmowę ze mną o istnieniu i nieistnieniu samolotu prezydenckiego i odpowiedzialności Kancelarii Premiera za przygotowywanie wyjazdów Prezydenta.

Ludzie z którymi mogłem normalnie dyskutować byli najcenniejszymi rozmówcami. To z większością z nich przechodziliśmy na ty, to z nimi podawaliśmy sobie dłonie na zakończenie rozmowy. Niestety nie było takich rozmów zbyt wiele. Ale były. Bo byli tam ludzie, którzy mówili – jesteśmy przeciwko Krzyżowi, a po 10 minutach rozmowy przyznawali mi rację w ponad połowie moich argumentów. Zdarzało się tak, że mówiłem – „Słuchaj, przecież ty się zgadzasz ze wszystkim, o co walczą tam ci ludzie spod Krzyża, przecież ty jesteś po tej stronie.” „No nie przesadzaj, bo mi zrobisz obciachu” – słyszałem niepewny głos. „Dziękuję Tomek, że mogliśmy porozmawiać, normalnie, rzeczowo” – powiedział młody chłopak, którego odprowadziłem kilkaset metrów od Pałacu, gdzie szedł ze swoją grupą na dyskotekę. Szliśmy i dyskutowaliśmy. Co jakiś czas w rozmowę wchodzili jego koledzy i koleżanki, wszystko na poziomie, spokojnie, bez osobistych wycieczek. „Mamy różne zdania, rozumiem Twoje stanowisko, szanujemy się, ale mnie nie przekonasz. Spokojnej nocy, trzymajcie się!” – rzucił mi na odchodne. To prawda, ludzie pod Krzyż nie przychodzili zmieniać poglądów, a już na pewno nie betonowi dyskutanci. Na rozmowy z nimi szkoda było czasu. Powtarzali utarte kliszki odnośnie katastrofy, Krzyża, śledztwa itd. Żadne racjonalne wytłumaczenia nie pomagały. Jeden z takich rozmówców zaczął się nawet odwoływać do Marksa i Engelsa. W takich momentach przerywałem.

Ci, którzy szukali poklasku również pojawiali się pod Krzyżem, bo wiedzieli, że tu zwrócą na siebie uwagę. Spektrum takowych cudaków było bardzo szerokie – począwszy od sobowtóra Elvisa Presley’a, który nic konkretnego do powiedzenia nie miał, a skończywszy na różnego rodzaju menelni, która zachęcana brawami i błyskami fleszy tańczyła i podrygiwała ku uciesze gapiów.

Jedną z bardziej groźnych grup byli prowokatorzy. Ci ludzie potrafili przyjść, włączyć się do modlitwy, śpiewać, a nawet płakać, aby potem w odpowiednim momencie (np. przy dużej widowni lub w obecności kamer) zacząć lżyć, przeklinać i zachowywać się w sposób zupełnie nienormalny. Jeden z takich mężczyzn leżał kilkanaście minut wśród zniczy, rzekomo płacząc i zawodząc, a potem zaczął rzucać mięsem na lewo i prawo. Czasem takie osoby próbują kręcić się wokół nieformalnych twarzy, liderów, bądź najaktywniejszych uczestników protestu, aby zdobyć ich zaufanie i zaatakować w najmniej spodziewanej chwili. Na wszelki wypadek oglądaliśmy zdjęcia takich prowokatorów, aby przez pomyłkę nie dać się wmanipulować w ich show.

Najliczniejszą grupę za dnia stanowili szczekacze. To dosyć osobliwe zjawisko, polegające na tym, aby w sile 5 – 6 osób otoczyć kogoś o odmiennych poglądach i zarzucać go pytaniami, bez dawania szansy na odpowiedź na którekolwiek z nich. Obrazki młodych dziewczyn, napierających słownie na starszą kobietę przywodziły mi na myśl tylko takie skojarzenie – sfora ujadających psów. Im nie chodziło o poznanie motywów. Nie chcieli tego. Dziewczyny, których przykładem się tu podpieram miały gotowe tezy i tematy, z których od Krzyża potrafiły przeskoczyć nawet do dyskusji nad istnieniem Boga oraz wyższością wykształconej młodzieży nad starszymi ludźmi. Hau, hau, hau - słyszałem wokół siebie. Jedna przez drugą, jeden przez drugiego. Mocniej, głośniej, odważniej. „A czemu to, a czemu tamto? A czy pani? A czy pani mąż? A czy uważa pani? Ale przyzna mi pani racje, że...?” Niektórzy rozmówcy odchodzili, co czasem nie było łatwe, bo sfora nie chciała wypuścić dobrze rozgrzanej ofiary. Czasem atakowani nie wytrzymywali inwektyw pod własnym adresem i reagowali złością, przekleństwem. Wydawało się, że dzikie stado tylko na to czeka! Prawie słyszałem wycie do księżyca, kiedy starsza kobieta odepchnęła od siebie ręce przytrzymujących ją dziewczyn i powiedziała dosadnie – WON! Co godne odnotowania, każdy z takich szczekaczy, grupowych, bądź indywidualnych, z którym rozmawiałem, po pięciu minutach rozmowy wiercił się, jak na rozżarzonych węglach i przy pierwszej lepszej okazji po prostu ode mnie uciekał. Dziewczyny, o których pisałem wcześniej każdego następnego dnia poznawały mnie i pozdrawiały wesołym „cześć!”, ale żadna nie chciała ze mną rozmawiać. A kiedy podchodziłem do nich, gdy atakowały koleją osobę zwyczajnie dawały sobie spokój i zmieniały miejsce. Również pewien arogancki rudzielec przetrwał dialog ze mną przez zaledwie trzy minuty. Po prostu odszedł w trakcie dyskusji w stronę grupy, gdzie średnia wieku przekraczała spokojnie 60 lat. Był pod Pałacem każdego dnia. Cel miał prosty – szczekać.

Wieczorem szczekacze stawali się bardziej napastliwi. Podchodzili do grupy modlących się i bez wstydu pukali w plecy, pociągali za rękawy, zaczepiali. „Proszę pani, chcemy porozmawiać. Czemu pani nie chce z nami rozmawiać? Proszę nam wyjaśnić! Ale czemu nas Pani ignoruje?!” – prowokowali. Również wieczorem dochodziło do eskalacji różnych form agresji. Nagminne były wykwintne wyzwiska kierowane w kierunku modlących się - „mohery, oszołomy, pejsy, pedały, debile, fanatycy, szantażyści”, jak również skandowane hasła – „krzyż do kościoła” lub pojedyncze okrzyki w stylu „je*ać krzyż” lub „niech każdy postawi tu swój krzyż!”. To przykre, że „młodzi, wykształceni, z dużych miast”, ośmieleni alkoholem urządzali sobie rozrywkę kosztem ludzi starszych. Jest to znamienne i trzeba to podkreślić - nawet najbardziej fanatyczne modlitwy i przykuwanie się do Krzyża nie może być porównywane do słownej i fizycznej agresji. To są dwie zupełnie różne rzeczy, które niektórzy z moich rozmówców starali się postawić na tym samym poziomie, argumentując, że po każdej ze stron mamy do czynienia z przypadkami skrajnymi. Fałsz! Godzinne śpiewanie pieśni religijnej na kolanach nie jest tym samym, co splunięcie komuś w twarz lub kopanie zniczy.

Agresja fizyczna pojawia się nocą. To wtedy dochodzi do najbardziej przerażających scen, które potem określa się ładnym słowem - zamieszki. Nic z tego. To nie zamieszki. Czasem to prawdziwa walka. A raczej obrona. I strach. Poczucie osamotnienia. Bezsilności i złości. Dlaczego oni to robią? W czym my im przeszkadzamy? To napięcie pod Krzyżem trwa od około północy do trzeciej, czwartej nad ranem. W weekendy dłużej. Jest więcej chętnych do pokazania, co to nie ja i więcej chętnych do oglądania takiego występu. Jest więcej alkoholu we krwi i o dziwo mniej policji. I tylko po stronie Krzyża wciąż te same osoby. Ci sami ludzie, którzy nie mogą skoczyć do „Przekąsek, zakąsek” naprzeciwko, aby zjeść kanapkę, strzelić dwie kolejki wódki i wrócić. Muszą być, bo w każdej chwili wataha zapijaczonej sitwy może wylecieć z tłumu i rzucić się na modlące się kobiety albo młodych chłopców trzymających transparenty. Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ciągle w napięciu. Aby zrozumieć atmosferę spod Krzyża, trzeba tam być w nocy. Ja byłem trzy noce i podziwiam tych, którzy są tam każdego dnia po zmroku.

Plac przed Pałacem Prezydenckim przyciąga też wariatów. Byłem świadkiem, jak pijany, a może pod wpływem narkotyków młody człowiek biegał nocą bez koszulki, wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa, wykonując dwuznaczne gesty, tarzając się po chodniku i zapraszając wszystkich do walki. Bezzębny tańczący bezdomny wspaniale wpisywał się w ten korowód groteski ze wczesnych godzin porannych. A w tle wciąż pobrzmiewała cicha melodia jakiegoś Psalmu...

W pamięć zapadła mi taka scena – chłopak z dziewczyną idą wzdłuż Pałacu. Dostrzegają tablicę z napisem „Jarosławie Kaczyński – opamiętaj się”. Przystają, chłopak mówi – „To nasz team.” „Ale o co chodzi?” – pyta jego partnerka. „Nie wiem, ale to nasz team, tu są nasi ludzie...”.

JEST TĘCZOWO

Młody mężczyzna piał z oburzenia, bo stare dewotki nie pozwoliły mu złożyć obok Krzyża tęczowej flagi, będącej symbolem homoseksualistów. Zapytany, czy pochodzi z tego środowiska, odparł, że jest heteroseksualny, ale flagę złożyć ma prawo. Jak widać osoby pełniące wartę przy Krzyżu uznały inaczej. Mógłbym napisać, że pod Pałacem nie pojawił się nikt „godzien” tego, by takie tęczowe kolory reprezentować, ale musiałbym skłamać. Otóż popołudniową porą w środę lub w czwartek dwójka młodych, może 15, 16-letnich chłopców zaczęła się publicznie całować w tłumie modlących się osób. Ponieważ spowodowali raczej ogólne rozbawienie, aniżeli sondowaną agresję oddalili się pospiesznie. Rozbawienie wprowadził również młody mężczyzna w krótkich spodenkach, który nocą z czwartku na piątek około 3 nad ranem położył się na chodniku twarzą do ziemi, informując, że medytuje. Do jego spontanicznej akcji dołączyli za kilka chwil inni postępowi obywatele i po chwili chodnik zaściełało około sześciu „młodych, z dużych miast”. Nie piszę wykształconych, bo na pewno takimi nie byli. Zachęcali innych okrzykami „Kładź się z nami!”, zamawiali „zimnego Lecha” i „kaczkę po smoleńsku”. Skandowali „nie zabierajcie pałacu sprzed krzyża” i poruszeni spadającym gwałtownie zainteresowaniem gapiów po prostu wstali i poszli. Nad innymi przypadkami lekkiej i cięższej anormalności nie będę się już rozwodził. Dość wspomnieć ludzi, którzy śpiewali biesiadne piosenki, aby przekrzyczeć modlitwy lub traktowali to miejsce, jako swoją scenę do żenujących, postalkoholowych wybryków.

TURECKIE KEBABY

Ludzie przychodzą pod Pałac z gotowymi hasłami – wytrychami. Nie interesują ich rzeczywiste motywy i głębszy sens całego zjawiska. „Jestem Żydem, ten krzyż mnie obraża” – słyszałem niejednokrotnie. Pomijam alogiczny argument o tym, że Krzyż może obrażać uczucia religijne innych wyznań. Kiedy po wysłuchaniu zarzutów o tym, że Krzyż jest symbolem katolicyzmu mówiłem, że wśród zniczy leży m.in. Gwiazda Dawida, moi rozmówcy na chwilę speszeni - milkli. Przecież gdyby w kwietniu pod Pałacem stanął również krzyż prawosławny, to stałby tam do dzisiaj. Nikt nie śmiałby go usunąć. Ale nikt takiego nie postawił... Czy to się komuś podoba, czy nie Polska jest krajem katolickim i dlatego ludzie czuwają przy Krzyżu, a nie przy półksiężycu. Najbardziej zadziwiające były zarzuty ateistów, którzy wprost mówili, że skoro nie wierzą, to ten symbol razi ich uczucia. Nie, nie stali w tych kolejkach do Pałacu w kwietniu. Nie stali, bo trzeba być nienormalnym, żeby stać kilkanaście godzin. Po co? Tak, ludzie mają prawo mieć swoje symbole, ale ten akurat powinien być w Kościele. Rozmowy pod Pałacem ocierały się często o absurd. Oto ateiści pouczają wierzących, jak należy się zachować. Niewierzący ganią katolików wysługując się przykładami wysokich w hierarchii kapłanów. Młodsi próbują udowodnić starszym, jak ci bardzo się mylą. Żadna z tych awanturujących się osób ani razu nie zadała sobie trudu, aby poznać przyczyny, dla których ludzie stoją pod Krzyżem dniami i nocami. Nie. Oni przychodzili, rzucali kilkoma pytaniami, zarzutami. Było to o tyle zabawne, że zbiór tych haseł - wytrychów ograniczał się do kilku, tak więc po dniu rozmów moje kolejne dialogi odbywały się tak naprawdę na zasadzie odtwarzania w kółko tej samej płyty. Zadziwiające było, że większość moich rozmówców zgadzała się, że pod Pałacem Prezydenckim powinna stanąć płyta, bądź pomnik upamiętniający tragedię 10 kwietnia. Rozumieli to i zgadzali się z tym. Pewien młody chłopak powiedział do mnie – „To skandujmy – chcemy tablicy!”. Odparłem, że może śmiało stanąć obok ludzi spod Krzyża, bo oni również m.in. tego chcą. Ale kiedy mówiłem im, że pomimo trójstronnych ustaleń pomiędzy Harcerstwem, Kurią i Kancelarią Prezydenta konserwator zabytków stwierdził, że nic w tym miejscu postawić nie można – milczeli. Milczeli lub mówili, że prawa trzeba przestrzegać, bo jeśli konserwator powiedział, że nie można, to znaczy, że nie można. Nie rozumieli, że ludzie pod Krzyżem zostali oszukani, bo najpierw obiecano im trwałe upamiętnienie katastrofy i zrywu narodowego, a potem, kiedy zgodzili się na przeniesienie Krzyża zasłoniono się decyzją urzędnika. Prawo ma służyć ludziom. Sytuacja, w której znalazła się Polska w chwili obecnej daje możliwość do tworzenia nowych standardów. Niestety, to na Węgrzech, a nie w Polsce stanął pierwszy pomnik poświecony smoleńskiej katastrofie. Bo u nas o sprawach narodowych decyduje konserwator zabytków.

Słyszałem też głosy, które twierdziły, że przecież te tragicznie zmarłe osoby mają już swoje groby. Że jest Wawel, Świątynia Opatrzności. Że po co mnożyć te byty. Po co pomniki, tablice? Pytałem się wtedy, czy wiedzą, gdzie jest grób śp. kapitana Protasiuka. Nie wiedzieli. Ja też nie wiem. A chciałbym, aby w miejscu, w którym po 10 kwietnia stałem dziesięć godzin w nieprawdopodobnej kolejce do Pałacu Prezydenckiego, była możliwość zatrzymania się, chwili refleksji i oddania hołdu wszystkim ofiarom tej tragedii. Chciałbym, by było to miejsce dostępne, otwarte, w honorowym punkcie – bo tak się należy. Słyszałem wtedy, że pamięć należy nosić w sercu, a to świeckie miejsce zostawić takim, jakim jest. „A czy gdy umrą twoi rodzice nie postawisz im pomnika, płyty? Czy będziesz nosił pamięć o nich tylko w sercu?” – próbowałem dociec. Milczeli. Niepewni. „Ale żeby czcić te osoby, trzeba wiedzieć, kto to był! No niech Pani wymieni nazwiska chociaż 15 osób. Niech Pani wymieni nazwisko jakiegoś borowca! Pani tu przychodzi ich wspominać, a Pani nikogo nie zna, Pani nikogo nie pamięta! No jak się nazywał borowiec, chociaż jeden!” – grzmiał postawny pięćdziesięcioletni jegomość. Adresatka tych gromów, niska starsza kobieta stała osaczona przez gęstniejący tłum. „No jak się nazywał?” – pytał oskarżycielsko. Stałem za jego plecami. „Janosik” – odpowiedziałem. Odwrócił się przez ramię, spojrzał na mnie, uśmiechnął się, zaliczając mnie pewnie do swoich zwolenników i przyznając mi rację powiedział – „No właśnie, Janosik. A ta Pani nic nie wie”. „Czyli uważa Pan, że nie możemy pamiętać i składać hołdu osobom, których nie znamy z nazwiska?” – zapytałem. „Oczywiście, że nie” – odparł bez chwili namysłu. Poprosiłem go, aby wymienił nazwiska dwóch oficerów spośród ponad 22 tysięcy zamordowanych w Katyniu. Przez kilka sekund wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami. Ciszę przerwał głos jego ofiary – „No właśnie, niech Pan wymieni!”.

Jednak najbardziej utkwił mi w pamięci głos młodego człowieka, który starał się mnie przekonać, że sytuacja z Krzyżem jest analogiczna do rozstawienia przed Pałacem budek z tureckimi kebabami. „Bo rozstawiać nie wolno, a oni i tak by sobie rozstawili. I by sprzedawali te kebaby. I byliby chętni na te kebaby. I ich przeciwnicy”. A więc wypisz wymaluj – chodzi o to samo, prawda?

ZATAŃCZYĆ WŚRÓD ZNICZY

„Jestem pedałem i szukam sobie chłopaka na noc” – tak uzasadniał pewien pijany oprych to, że obmacywał mężczyznę, który zapytał się go, po co tu przyszedł. Krótkie spodenki, tatuaże, ogolona głowa. Kiedy obmacywanie nie przyniosło żadnych rezultatów i nie udało się nikogo sprowokować pijany agresor ordynarnie splunął w twarz chłopakowi, którego przed momentem dotykał. Tego tłum znieść już nie mógł. Zaczęła się słowna awantura, przepychanki. Gdy awanturnik zorientował się, że jego bohaterskie zachowania rejestruje kamera Ewy Stankiewicz bez chwili wahania rzucił się w kierunku ekipy. Na szczęście został przytrzymany przez kilku rosłych mężczyzn. Witamy pod Pałacem nocą! „Kiedy rozum śpi, budzą się demony” – powiedział bardzo dumny z siebie jeden z przeciwników Krzyża do obrończyni. O tak, to prawda. Demony najczęściej wyzierają z pobliskiej knajpki z przekąskami i niedalekich dyskotek. Przychodzą ładnie ubrane, atrakcyjne, młode. Za takimi demonami niejeden mężczyzna obejrzałby się na ulicy. I to właśnie tacy ludzie uformowali się w mały oddział i ruszyli szturmem w stronę transparentów W. Bonkowskiego, który pojawił się pod Pałacem w czwartek w nocy. To nie był atak dresiarni, pijaków i menelstwa. To młodzi, piękni i bogaci. Na szpilkach, w spodniach w kant, z karnetami do solarium w kieszeni. To oni osaczyli młodego chłopaka, który trzymał jeden z końców transparentu i krzyczeli, jak w amoku, wyzywając go od najgorszych. Strefa intymna? Zapomnij. Oni stali pięć centymetrów od jego twarzy. Hau, hau, hau! A on nic. I wtedy jeden ze sfory nie wytrzymał i go popchnął. Na odsiecz ruszyli inni obrońcy. Zaczęła się przepychanka. „Pisowiec bije kobietę, damski bokser! Damski bokser!” – zaczął drzeć się prowokator, który wcześniej zaatakował trzymającego transparent. „Dlaczego mnie bijesz, ty gnoju, ty szmato!” – darła się wysoka dziewczyna w kusej spódniczce. Oczy pałały chęcią walki. „Damski bokser!”. Widziałem wszystko. Nikt dziewczyny nie uderzył. Sama pchała się w największą kotłowaninę i sama swoimi pazurami atakowała na lewo i prawo. Ta scena, w której pijana grupka prowokuje awanturę, aby potem krzyczeć, że fanatycy biją niewinne kobiety chyba najlepiej oddaje istotę każdej nocnej warty przed Pałacem. Nocą nie ma dialogów, rozmów. Siła argumentów nie ma szans w starciu z argumentem siły, bo tej drugiej jest po prostu więcej... Nie mogę tu nie zauważyć jednej rzeczy. Kiedy przeciwnicy Krzyża od kilku dni stali z transparentami, które głosiły, że obrona Krzyża jest dziełem szatana, które nawoływały Jarosława Kaczyńskiego do opamiętania się i które krzyczały „Precz z Krzyżakami!” nie dochodziło do fizycznych napaści na osoby, które te transparenty trzymały. Transparenty Bonkowskiego zostały zaatakowane po 30 minutach od pojawienia się. Zostały zaatakowane w dzikim szale agresji i nienawiści napędzanym najniższymi ludzkimi instynktami i podlewanym suto piwem i wódką.

Noce przed Pałacem powinny być obiektem badań socjologicznych. To zjawisko powinni oglądać i analizować studenci, doktoranci lub ludzie zainteresowani zachowaniami społecznymi. Bo to nie są normalne zachowania. Nie jest normą, kiedy grupa kilkunastu umięśnionych facetów przedziera się przez modlące się staruszki i zbiera z ziemi kartki z modlitwami, zdjęciami i apelami, a potem z nieskrywaną dumą drze je nad swoimi głowami w geście zwycięstwa. Około godziny 4 rano w piątek chodnik przed Pałacem był usłany porwanymi szczątkami papieru, z których smutno spozierały m.in. takie słowa jak: Jezus Chrystus lub Jan Paweł II. Nie jest normalne, kiedy pijany mężczyzna wskakuje pomiędzy znicze, aby tańczyć w pijackim widzie. Nie można godzić się na to, aby grupa starszych, modlących się ludzi była narażana na realną agresję ze strony ograniczonego umysłowo motłochu, tylko dlatego, że ktoś nie ma woli, by upamiętnić w tym miejscu Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałe ofiary smoleńskiej tragedii. Nie można.

TU NAM NIC NIE ZROBIĄ!

Policja niby jest, ale jej nie ma. We wtorkową noc nie było jej wcale. W środę na ulicy przed Pałacem stał kilkuosobowy kordon złożony z samych policjantek. Kiedy po opisanym wcześniej ataku na kamerę i interwencji tłumu, który powstrzymywał agresora, ludzie krzyczeli do owych funkcjonariuszek, aby pomogły, te stały niewzruszone. Podszedłem bezpośrednio do jednej i powiedziałem, żeby podeszła, bo może stać się krzywda. Zareagowała, weszła w tłum, wezwała patrol. Sytuacja się uspokoiła. Jej koleżanka mówiła – „Nie idź tam, przecież widzisz, że to scenka dla nas. Nie idź, jesteśmy same!”. Policja agresorów spisuje i za kilka chwil wypuszcza. Nie reaguje na zgłoszenia dotyczące osób, które chodzą przed Pałacem z otwartymi puszkami piwa albo butelkami wódki. „To zadanie dla straży miejskiej” – mówią. Nie czułem się tam bezpiecznie. Nikt się nie czuje. Policji nie ma. Może kręcą się gdzieś w pobliżu, czekając, aż tłum zacznie się prać na tyle mocno, aby można było spacyfikować tę imprezę. Nie wiem. Ja jako obywatel w państwie prawa czułem się pod Pałacem zagrożony. Tłum szalał, wyrywali transparenty, grozili, popychali, a policja stała po drugiej stronie łańcucha razem z BOR-em i po prostu się przyglądała z kamiennymi twarzami. W czwartkową noc kordonu policji na ulicy już nie było. Raz na jakiś czas pojawiał się większy patrol w odblaskowych kamizelkach, widziałem też dwóch policjantów w czarnych koszulkach bezpośrednio w tłumie. Ale to wszystko zawsze po fakcie. Sądziłem, że służby prewencyjne mają za zadanie zapobiegać. Swoją obecnością powinny dawać do zrozumienia, że na większe awantury miejsca tu nie ma. A tymczasem ten plac zdawał się być wyjęty spod prawa. Można się było lać, wyzywać, chlać i awanturować. „Nie możemy się wtrącać, nie możemy wchodzić w tłum, bo mamy broń” – powiedział jeden z policjantów. Na prośby podania numerów służbowych reagowali „niesłyszeniem”. ”Tu nam nic nie zrobią” – przekonywał kolegę młody, podpity nastolatek, zachęcając go do tego, aby nie krył się z tym, że idzie z puszką piwa. Rzeczywiście. Pod Pałacem niektórzy mogli się czuć bezpiecznie. Policja nie robiła tym razem żadnych większych problemów...

BUSY Z PIWEM I KRZYŻ Z PUSZEK

„Przyjechali trzema busami, szłam obok, to widziałam, w środku zgrzewki piwa. Pewnie dostali, jako zapłatę. Wyszli razem, ale w tłum weszli osobno, jakby się nie znali.” – tak opisywała pewna kobieta noc z poniedziałku na wtorek. Najpierw nie dawałem wiary, ale potem, przez te trzy dni słyszałem o tym do wielu innych osób. A więc nawet jeśli legendarne puszki w zgrzewkach są tylko pewnym wyolbrzymieniem, to faktem jest, że pod Pałac zjeżdżają zorganizowane grupy, których celem jest dezorganizacja i prowokacja. W chwili obecnej na portalu facebook grupa przeciwników Krzyża zapowiada, że 9 sierpnia o godzinie 23 będzie chciała „pokojowo przenieść Krzyż”. Podobno uzyskała już zgodę Prezydenta Miasta Warszawy. Na swoich stronach apeluje do policji i służb porządkowych, aby te nie wtrącały się w tą obywatelską inicjatywę. Afiszują się poparciem radia Tok FM i telewizji TVN Warszawa. Organizator akcji, zanim zainteresowali się nim obrońcy Krzyża oraz media, szczycił się na swoich stronach zdjęciami z bronią stylizowanymi na fotografie osób, które w różnych miejscach globu dokonały masakr w miejscach publicznych. A wszystkiemu milcząco przygląda się Kancelaria Prezydenta. Według ludzi, którzy są pod Pałacem dzień i noc Bronisław Komorowski chce rozwiązać problem czyimiś rękami. Trwa mobilizacja zwolenników obu frakcji, ludzie deklarują przyjazd ze wszystkich stron naszego kraju. Zgoda przecież buduje.

Również na facebook’u skrzyknęli się organizatorzy akcji stworzenia krzyża z puszek po piwie Lech. Wypełniając wolę swojego przewodnika duchowego Janusza Palikota („ożywiajcie i zwyciężajcie, krzyże z puszek piwa stawiajcie”), młodzi ludzie, określając się dumnie, jako studenci „siłą swoich gardeł i mięśni” sprofanowali symbol religijny, dekorując go puszkami po piwie. Z takim gadżetem udali się w czwartkową noc pod Pałac Prezydencki, gdzie od razu stali się sensacją i obiektem największego zainteresowania. I na tym tak naprawdę cały ten szokujący show się skończył. Po kilku niemrawych okrzykach w stylu – „Macie nowy – dajcie stary!” i próbie zaśpiewania jakiejś piosenki młodzi ludzie oparli swoje dzieło o barierki i oddalili się. Potem słyszałem od jednego z nich, że „ich symbol” upadł, bo nie było odpowiedniej agitacji wśród młodych, by pełnić przy nim wartę. Znamienne jest, że ten puszkowy wytwór ich głębokiej wrażliwości zakończył swój żywot ze złamanymi ramionami pod jednym ze śmietników. Ci młodzi ludzie pokazali, że ani na milimetr nie rozumieją, na czym polega to trwanie przy Krzyżu, o co w tym wszystkim chodzi. Było wesoło przez kilka minut. Kiedy zgasły światła kamer, nie opłacało się już być przy swoim „dziele”. Misja spełniona. Jak bardzo to wszystko wymowne... Niemniej wymowny może być również finał tego skandalicznego wybryku. Na forach dyskusyjnych trwa zbieranie materiału dowodowego w celu złożenia zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Organizatorzy znani są z imienia i nazwiska, po sieci krążą nagrania video oraz zdjęcia, również z przygotowań, które dumni, młodzi, postępowi umieścili na stronie tego „wydarzenia”. O tym, że zrozumieli, że popełnili przestępstwo niech świadczy fakt, że kilka godzin po akcji cała grupa na portalu facebook wraz z całą zawartością została skasowana. Ale czy w kraju, w którym czołowi politycy partii rządzącej nawołują do tego typu zachowań, a zawieszenie na krzyżu męskich genitaliów jest przejawem sztuki można się spodziewać nagany dla takiego postępowania? Duża część społeczeństwa mimo wszystko wierzy, że tak.

A PANI JEST ZA CZY PRZECIW?

„A powtórzyłbyś to przed dziennikarzem i kamerą z imienia i nazwiska?” – zapytał Krzysiek, jeden z obrońców Krzyża. „Dawajcie tu jakiegoś dziennikarza!” – krzyczał rozzuchwalony, otyły młodzian. Bo skąd o trzeciej w nocy pod Pałacem dziennikarz? Pobiegłem do Ewy Stankiewicz. Kilka sekund później przed zaskoczonym awanturnikiem wyrosła kamera, operator, dokumentalistka. „No śmiało” – zachęcał Krzysiek. Chłopak miał trochę oporów przed podaniem swoich danych, ale kiedy Krzysiek przedstawił się do kamery, temu nie pozostało nic innego. „Uważam, że całe to miejsce powinno zostać zrównane z ziemią. Hammer down! Jak w Ameryce. Powinno się spuścić napalm, potraktować ich wszystkich napalmem. I mielibyśmy spokój. Dziękuję!”. Swój groteskowy występ zakończył szczerząc zęby. Kamera została wyłączona. „A teraz chcę od Pani na piśmie, że nie wykorzysta Pani tego nigdzie.” – rzucił w stronę Ewy. „Czyli się Pan nie zgadza?” – zapytała. „Nie zgadzam się”. „To po co się Pan wypowiadał przed kamerą?”. „Bo mam z tego bekę. A jak zobaczę gdzieś tą wypowiedź, to pozwę Panią do sądu.” Rozmawialiśmy z nim potem jeszcze jakiś czas. Próbowaliśmy. Absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej. Pracownik reklamy. Arogancki i cyniczny. Był w jakimś stopniu przerażający w tym, co mówił. On wierzył, że ma rację. Potrafił się wysławiać, dbać o formy grzecznościowe, słuchać. Stwarzał dobre pozory. Ale rozmowy z nim nie było. Beton.

Chcemy sfilmować grupkę nastolatek, która stoi pod transparentem o dziele szatana. „Niech nas Pani nie filmuje” – zasłaniają twarze młode dziewczyny. „My nie mamy nic do powiedzenia, niech Pani z nim rozmawia” – wskazują na radnego PO, który trzyma transparent. „My tu się tylko kręcimy, wspieramy naszą akcję”. Mimo wszystko decydują się na kilka słów do kamery. Tak samo jak prawie 30-letni chłopak, z którym ekipa Ewy rozmawiała prawie 20 minut. Wyjaśniał, odpowiadał na pytania. Stojąca obok żona co chwila próbowała odciągnąć go od kamery. „Czy możemy wykorzystać Pana nagranie do filmu?”. „A do jakiego filmu?”. „Dokumentalnego”. „A Pani jest za czy przeciw?”. „Ja jestem za.”. „No to nie możecie”. „No ale przecież Pan jest przeciw, więc będzie można pokazać zdanie drugiej strony, nie uważa Pan?” – próbowali go przekonać. „Na razie nie daję zgody, jak już to zrobicie, to wyślijcie mi maila, mogę zostawić tylko maila.” Byłem świadkiem wielu takich rozmów. Zadziwiał fakt, że ludzie, którzy przecież tak jednoznacznie i odważnie wypowiadali swoje opinie do kamery, potem nie zezwalali na ich użycie w dokumencie. Doszedłem do wniosku, że po prostu uznali, że nie warto się ośmieszać...

HARCERSKI KRZYŻ

Jednym z częstszych argumentów, jakie słyszałem pod Pałacem, był ten, który mówił, że Krzyż postawili harcerze i że harcerzom należy go oddać. To prawda. Postawiony przez harcerzy, którzy niemalże zastępując policję i straż miejską w pierwszych chwilach i dniach po kwietniowej katastrofie uznali absolutnie oddolnie, że miejsce, w którym ludzie klękają, modlą się i zapalają znicze powinno być opatrzone właśnie tym znakiem – Krzyżem. To konkretni harcerze, konkretni ludzie, w konkretnej stolarni, konkretnej nocy przygotowali ten Krzyż. To oni go postawili. Nie zrobił tego ani p.o. Prezydenta, ani Premier, ani Urząd Miasta, ani tym bardziej Komendant jakiejkolwiek harcerskiej organizacji. Dwóch, trzech może czterech harcerzy uznało, że Krzyż w tym miejscu jest niezbędny. I jak się okazało – był. Krzyż nie przeszkadzał nikomu. Stał niewzruszony przez cały kwiecień, maj i czerwiec. I choć żałoba narodowa trwała około dwóch tygodni, to nikt Krzyża po tym czasie nie zdemontował. I o ile za akcją postawienia Krzyża stali właśnie szeregowi harcerze, tak decyzję o jego przeniesieniu podjął Komendant harcerstwa. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że harcerze, którzy mieli uczestniczyć w uroczystościach trzeciego sierpnia, zostali dosłownie ściągnięci z obozów harcerskich i bez absolutnie żadnej wiedzy o panujących pod Pałacem nastrojach przyszli uroczyście ubrani odprowadzić Krzyż do Kościoła Św. Anny. I to ci harcerze szli ze spuszczonymi głowami, widząc, jak na całą tą uroczystość reagują zwykli ludzie, dla których to zwykłych ludzi, oni, zwykli harcerze postawili cztery miesiące temu ten zwykły, drewniany Krzyż. I to te harcerki chowały twarze w dłoniach i ukrywały łzy, kiedy jeden z obrońców pytał ich przez megafon – „Harcerze! W co daliście się wmanipulować? Czy tak chcecie zaczynać wasze młode życia? Przyszliście odbierać Polakom Krzyż? Skoro teraz odbieracie nam Krzyż, to co odbierzecie za kilka lat?” Ten Krzyż przestał być Krzyżem harcerzy już dawno temu. Praktycznie na samym początku. To Krzyż całego Narodu, który gromadził się pod Pałacem Prezydenckim w dniach po katastrofie. On już nie ma fizycznego właściciela. Stał się co najmniej naszym dziedzictwem narodowym. Jeśli ktoś nie jest w stanie tego zrozumieć, niech spróbuje porozmawiać z tymi, którzy Go tam postawili...

CHCEMY PRAWDY

Ludzie sprzed Pałacu, którzy pilnują Krzyża chcą Prawdy. Bo to brak Prawdy podzielił Polaków. Nie Krzyż. Krzyż nie może dzielić. Nigdy nie dzielił. Ten Krzyż to wyraz protestu przeciwko nieudolnym działaniom rządu RP, który w obliczu katastrofy smoleńskiej nie zdał egzaminu. To protest przeciwko wygładzaniu rzeczywistości i marginalizowaniu rzeczywistego znaczenia rzeczy, zjawisk i wydarzeń. Ci ludzie nie godzą się na to, że w ich kraju, w ich stolicy nie ma pierwszego na świecie pomnika ku czci pamięci ofiar katastrofy. Ci ludzie czują się poniżeni, że pierwszy taki pomnik powstał na Węgrzech. Krzyż symbolizuje w tym kontekście niezwykle szerokie spektrum wartości. I to jest jego mocą. Bo gromadzą się przy nim zarówno starsi ludzie, którzy go po prostu bronią, jak również ludzie, którzy krzyczą władzy w twarz, że nie pozwolą sobie na to, aby zapomnieć o 10.04, i że są gotowi na wiele poświęceń, aby sprawę wyjaśnienia tej tragedii doprowadzić do końca. I nie jest ważne, czy są wśród nich tacy, którzy wierzą w zamach, czy w tragiczny wypadek pośrednio spowodowany potwornymi zaniedbaniami Kancelarii Premiera. Wszyscy ci ludzie żądają Prawdy. Chcą wiedzieć. I pamiętać. Są głosem, którego nikt do tej pory nie chciał wysłuchać. A to niespotykane w kraju „władzy ludu”. Wspólne oświadczenie wydane przez Kancelarię Prezydenta, Kurię Metropolitalną i Harcerstwo nie uwzględniało czwartej strony – tej która stała pod Krzyżem. Dlaczego nikt nie zaprosi tych ludzi na rozmowę, do dyskusji? Dlaczego? Oni są na to gotowi, czekają, wybrali między sobą reprezentantów, mają ustalone stanowisko. Chcą jedynie, by ich wysłuchano. Przecież nie zależy im na tym, aby kolejne tygodnie sierpnia spędzać na Krakowskim Przedmieściu. Ci najżarliwsi obrońcy są często spoza stolicy. Przyjechali na dzień, dwa, zostali na tydzień. Jedzą w barach, śpią kątem u znajomych, wydają majątek na telefony komórkowe, marnują swoje wakacje, urlopy, zawalają obowiązki. Ale mówią jednocześnie, że będą tu tak długo, jak będzie to konieczne. Byłem tam z nimi, w samym środku. Rozmawialiśmy, ustalaliśmy, pisaliśmy. W tym dało się czuć klimat strajków lat 80-tych – tak przynajmniej mówili ci, którzy odczuwali w tych dniach to, co 30 lat temu. Bardzo sobie cenię, że mogłem ten powiew wolności poczuć na własnej skórze.

POLSKA PODZIELONA?

„Krzyż podzielił Polaków” – to prawda. Podzielił ich na tych, którzy w zgodzie z sumieniem, w obronie godności i polskiego honoru postanowili upomnieć się przed Pałacem Prezydenckim o Prawdę i Pamięć. I na tych, którzy pytają, dlaczego pod Pałacem nie ma półksiężyców. Podzielił na tych, którzy modląc się pod Krzyżem wierzą, że pomagają Ojczyźnie. I na tych, którzy plują starszym w twarz. Podzielił na tych, którzy przez wiele dni z rzędu potrafią przy Krzyżu czuwać. I na tych, którzy przychodzą pod Krzyż pomiędzy jedną, a drugą kolejką wódki. Podzielił na Bohaterów. I na motłoch, o którym nikt nie będzie chciał pamiętać za kilka lat...

Jestem dumny z tego, że poznałem pod Krzyżem tyle wartościowych osób. Studentów, urzędników, przedsiębiorców. Jestem dumny z tego, że mogę ich nazywać moimi Przyjaciółmi. Jestem dumny z tego, że stałem właśnie po Tej stronie. Bo czyż mógłbym za kilkanaście lat powiedzieć moim dzieciom, że w 2010 roku - w roku, w którym zginął Prezydent Polski, razem z pijanymi kolegami poszedłem pod poświęcony Krzyż, aby walczyć z modlącymi się starszymi ludźmi? Że im ubliżałem, nie dawałem dojść do słowa, wyśmiewałem i poniżałem, plułem w twarz, prowokowałem, zaczepiałem, bawiłem się ich kosztem...

„Tato, a dlaczego?!”.
 

No właśnie... dlaczego?

Źródło: www.raczek.salon24.pl/216876,relacja-spod-krzyza